To był naprawdę świetny, ale też mocno wymagający weekend. Pierwsza runda Mistrzostw Świata Hard Enduro, jaką było włoskie Abestone Hard Enduro, pokazała, że w tym cyklu nie ma miejsca na rozczulanie się nad sobą. Jak jest źle, to musisz wiedzieć, że za kolejnym zakrętem będzie… jeszcze gorzej. Trzeba więc zacisnąć zęby i napierać dalej!
2 DNI ZMAGAŃ
Po piątkowych treningach, już w sobotę rozpoczęła się prawdziwa gra o być albo nie być w tej imprezie. Kwalifikacje przebiegły według ciekawej formuły. Stawka ponad 150 zawodników z całego świata (w tym wraz ze mną 57 zawodników klasy PRO) została podzielona na 3 grupy i następnie, startując w każdej grupie pojedynczo, trzykrotnie wyjeżdżaliśmy na trasę eliminacyjną tzw. Special Test. Była to trasa z punktu A do B o długości około 10 kilometrów. Wymagająca, techniczna, a przy okazji szybka. W trakcie trzech przejazdów walczyliśmy o wykręcenie czasówki, która mogła zapewnić awans do grupy TOP50 finału głównego.

Moje występy w tej fazie nie do końca mnie satysfakcjonują. Udało się zakwalifikować z 33 pozycji, ale gdyby nie ta niefortunna gleba w trakcie pierwszej próby, przebicie tublissa na drugiej i mój błąd zakończony upadkiem w trzeciej, wiem że byłoby lepiej i na wyniki oczekiwałbym z większym spokojem. No ale zadanie 1, jakim było zapewnić sobie awans do TOP50 i walczyć w finale – zostało wykonane!

FINAŁ
Pętla finałowa liczyła 15 km i musiała zostać przez nas pokonana dwukrotnie. Startowaliśmy pojedynczo z uwzględnieniem różnic czasowych po kwalifikacjach. O ile te w pierwszej 20 były jakoś bardziej znaczące, tak później były minimalne, co zaowocowało tym, że po starcie straciłem sporo czasu na pierwszym podjeździe. Był stromy, ale bardziej niż to przeszkadzał brak miejsca i tworzący się zator. Straciłem tam dobre dziesięć minut zanim mogłem odkręcić mocniej GAZ i ruszyć w stronę szczytu.

Przez wyścig utrzymywałem raczej równe tempo. Jedną z większych strat poniosłem na sekcji głazów, gdzie przeleciałem przez kierownicę i nie ukrywam – poturbowałem się nieco mocniej. Lądowanie na skałach nie jest niczym przyjemnym. Pozbierałem i ruszyłem dalej.
Po przejechaniu pierwszej pętli wiedziałem już na czym stoję. Trasa była wymagająca, ale nie zawierała niczego, co by mnie wybitnie zaskoczyło. Sekcje były naprawdę świetne. Bez wątpienia na długo w mojej pamięci pozostaną obrazki z potoków, gdzie głazy były wielkości… samochodów! No coś epickiego, ale i… morderczego. Wyścig miał typowo górski charakter. Podłoże było więc mocno skalne, a odcinki leśne i korzenie – zdradliwe. Wrogiem numer 1 – poza rywalami i terenem – był dla mnie czas. Na ukończenie zawodów mieliśmy 4h. Po okrążeniu pierwszym musiałem przycisnąć, aby zdążyć, ale ostatecznie – TO SIĘ UDAŁO! Zostałem sklasyfikowany na 19 pozycji w klasie PRO, tak więc drugi cel tego wyjazdu, jakim było dla mnie ukończenie finału – zrealizowany.
Ogólnie ze startu jestem zadowolony. Wraz z moim GASGAS EC 300 wróciliśmy bez większych uszczerbków na zdrowiu, a ja wiem, na czym stoję. Treningi nie idą w las i czuję, że moja wydolność i wytrzymałość wzrosły. Zmęczenie było odczuwalne (szczególnie podczas powrotu do domu), ale cieszę się, że nie brakło mi sił w samym wyścigu. Ręce i co równie ważne – głowa – podołały!

CO DALEJ?
Niestety w kolejnych dwóch eliminacjach, jakimi będą rumuński Romaniacs i rozgrywany w USA Red Bull TKO, ze względu na budżet, nie dam rady wystartować, ale z niezmienną zawziętością będę kontynuował treningi. We wrześniu podejmę rękawice w Hero Challenge, a w październiku w Getzen Roden. To na pewno! Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to przyatakuję także Hixpanię Hard Enduro. W międzyczasie z pewnością wpadnie również jakiś występ w HEGS.
A na koniec, serdeczne dzięki za doping! Wszystkim razem i każdemu z osobna. Wiem, że trzymaliście za mnie kciuki i to dodawało mocy!
fot. główne: future7media
Oskar#6